Najlepszym rozwiązaniem dla ludzi, którzy nie lubią zimy jest podróż do ciepłych krajów. Należę do grupy ludzi, którzy kochają gorące klimaty, dlatego wybrałem się w marcu do Tajlandii. Na lotnisku w Bangkoku przywitała mnie tropikalna pogoda. Było to coś niesamowitego, poczuć gorące lato w środku zimy. Kiedy jechałem taksówką do hotelu moją uwagę zwróciły portrety króla i rodziny królewskiej ustawione przy każdej ulicy. Król Tajlandii dla mieszkańców jest nie tylko królem ale i Bogiem. Po zameldowaniu się w hotelu wybrałem się na spacer po najbliższej okolicy. Nie wiem jak to nazwać, ale to była ekstaza doznań dla oczu i węchu. Nigdy nie widziałem tylu pysznie wyglądających i pachnących dań bezpośrednio na ulicy, przygotowywanych na miejscu ze świeżych produktów przez tutejszych mieszkańców. Nie mogłem oczu oderwać od licznych straganów z pamiątkami, ciuchami i jedzeniem. Byłem wtedy bardzo głodny więc nie omieszkałem poczynić pierwszych zakupów i okazało się, że te wszystkie pyszności są bardzo tanie, prawie jak za darmo. Następne dni spędziłem na zwiedzaniu świątyń buddyjskich, ale zanim to nastąpiło kupiłem przewiewne długie spodnie – „alladynki”, aby móc wejść do środka świątyń (do większości świątyń trzeba mieć całe ciało zakryte).
Podczas pobytu w Bangkoku regularnie chodziłem na masaże. Była to przyjemność, której nie potrafiłem sobie odmawiać. Kulinarnym odkryciem dla mnie były krewetki, których smak podbił moje serce. Świeże, doskonale przyprawione i TANIE!!! Jednego dnia wybrałem się w rejs łodzią po rzece Menam. Bangkok widziany z wody to niesamowita mieszanka nowoczesności i biedy. Widoki podczas rejsu były niesamowite. Sceneria bardzo tajska i egzotyczna. Niestety aparat fotograficzny został w hotelu.
Następnym punktem mojej wyprawy była jednodniowa wycieczka do Ayuthaya. Niestety w 1767 roku miasto to zostało zburzone i spalone. Między tymi imponującymi ruinami miasta, świątyń nadal unosi się duch dawnej świetności Tajlandii. Największe wrażenie zrobiła na mnie głowa figury Buddy utkwiona w korzeniu drzewa.
Kolejnym przystankiem w Tajlandii był dwudniowy wypad na wyspę Phi Phi. Na wyspę płynęliśmy statkiem. Podczas dwugodzinnego rejsu podziwiałem piękne widoki skał wystających z Morza Andamańskiego. Kiedy dobiliśmy do brzegu nie mogłem uwierzyć, że jestem w tak egzotycznym miejscu. Raj, który zawsze wydawał mi się tak niedostępny, teraz stał przede mną otworem. Wyspa Phi Phi to bezwątpienia jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Cudowna plaża, lazurowa woda, palmy, niesamowite widoki i ja na leżaku. Marzenia się spełniają!!!
Podczas ostatniego dnia postanowiłem upamiętnić swój pobyt w Tajlandii robiąc tatuaż przedstawiający głowę figury Buddy.